WPŁAĆ TERAZ

Fundacja CARF

2 maj, 25

Łaska Boża

Powołanie zakonne Riccardo

Riccardo Dimida, włoski seminarzysta w Rzymie, opowiada swoje mocne świadectwo nawrócenia i powołania. Po młodości naznaczonej ekscesami, sukcesami akademickimi, przedsięwzięciami zawodowymi i głębokimi kryzysami osobistymi, Riccardo odkrył, że wiara katolicka może być nie tylko uzupełnieniem jego życia, ale jego centrum.

Riccardo Dimida opowiada nam, jak odnalazł swoje powołanie zakonne jako kapłan dzięki łasce Bożej działającej w nim poprzez małe gesty.

Należy do Instytutu Słudzy Niepokalanego Serca Maryiwspólnota zakonna - lub stowarzyszenie wiernych - której duchowość koncentruje się na miłości i zadośćuczynieniu Niepokalanemu Sercu Maryi, w głębokiej komunii z Sercem Jezusa. Chociaż istnieje kilka wspólnot o podobnych nazwach w różnych krajach, wszystkie mają wspólne elementy w swojej tożsamości i charyzmacie.

Obecnie wszyscy młodzi ludzie w tej wspólnocie są szkoleni w Rzymie, na uniwersytecie w Rzymie. Papieski Uniwersytet Świętego Krzyża (PUSC), dzięki dotacjom finansowanym przez Fundację CARF.

Riccardo urodził się 18 września 1985 r. w Volterrze, starożytnym mieście pochodzenia etruskiego w regionie Toskanii we Włoszech. Obecnie jest na drugim roku filozofii, a w przyszłym roku rozpocznie studia licencjackie z teologii. Opowiada nam swoją historię poprzez swoje świadectwo.

Riccardo Dimida uprawiający sport

Od pogodnego dzieciństwa do odkrycia powołania zakonnego

"Urodziłem się w katolickiej rodzinie, która dała mi zdrowe wychowanie i godny podziwu przykład. Moi rodzice zawsze byli nieskazitelnymi moralnie ludźmi i zachęcali mnie do zdobycia katolickiego wykształcenia. Dorastałem w małej wiosce w Toskanii, ciesząc się szczęśliwym i beztroskim dzieciństwem.

Po przyjęciu sakramentu bierzmowania włączyłem się w działalność Akcji Katolickiej, gdzie pozostałem aż do trzydziestki, organizując obozy, pielgrzymki i prowadząc grupy nastolatków i młodych ludzi.

Po maturze wstąpiłem na uniwersytet i tam zacząłem odkrywać świat w całej jego rozciągłości i różnorodności, coś nieznanego dla mnie jako chłopaka z małego miasteczka. Życie uniwersyteckie może być bardzo stymulujące - czasami nawet za bardzo - i faktycznie poszerzyłem swoje kręgi społeczne i przyjaźnie.

Uczestniczyłem w grupach reprezentujących studentów i w wielu innych działaniach, niektórych bardziej akademickich niż innych. Mówię "mniej lub bardziej", ponieważ wśród tak wielu propozycji edukacyjnych i rozwoju osobistego zawsze istnieje jakieś nieoczekiwane ryzyko. Zdarzało się więc, że w pierwszych latach czas poświęcony na naukę był ograniczony. Z drugiej strony, poświęcałem wiele godzin na różnego rodzaju aktywności.

Gram na gitarze od 15 roku życia, jest to instrument, który zawsze mnie pasjonował. Jestem wolontariuszem od 17 roku życia i grałem w drużynie koszykówki w mojej wiosce od 7 do 25 roku życia. Uprawiałem także pływanie, lekkoatletykę, halową piłkę nożną i turystykę pieszą. Zawsze pociągała mnie nauka języków i poznawanie innych kultur oraz oczywiście poznawanie nowych ludzi i doświadczeń.

Riccardo poszedł na uniwersytet i tam rozpoczął swoją "eksplorację" świata.

"W całej tej wielkiej sieci zainteresowań i związanych z nimi rozrywek miałem okazję doświadczyć wielu rzeczy. Niestety, nie wszystkie z nich były pozytywne i podnoszące na duchu: imprezy, przyjaciele, koncerty....

Wyjazdy - bardzo częste - dawały mi możliwość łamania zasad, ciągłego wciskania pedału gazu w poszukiwaniu przyjemności i silnych emocji.

To były bardzo intensywne lata na studiach, także dlatego, że jednocześnie nie przestawałem uczestniczyć w niedzielnych mszach świętych, brałem udział w pielgrzymkach i spotkaniach modlitewnych, a także współpracowałem z diecezjalną organizacją Akcji Katolickiej, gdzie pełniłem nawet funkcje i obowiązki organizacyjne.

Oczywiście najbardziej ucierpiałem na studiach. Wszystko to było możliwe dzięki energii wczesnej młodości (dziś mam 39 lat) i entuzjazmowi do odkrywania świata i samego siebie.

Życie na uniwersytecie

Wewnątrz mnie to wszystko było świetną mieszanką dobrych zasad, choć nigdy tak naprawdę nie zostało pogłębione. Chciałem swojego dobra i dobra innych, ale chciałem też cieszyć się przyjemnościami życia i chciałem, aby wszystko to działo się tak często, jak to tylko możliwe. To było tak, jakbym żył jednym życiem w dzień, a drugim w nocy, starając się niczego nie doświadczać.

Pamiętam, że wiele razy, pomimo powrotu do domu bardzo późno w sobotnią noc (lub bardzo wcześnie w niedzielny poranek...), nawet z małą ilością snu, wciąż chodziłem na niedzielną Mszę. Wszystko mogło się zdarzyć, ale nie mogłem przestać chodzić na Mszę; to było jak karta, którą musiałem przebić za wszelką cenę.

W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie wszystko idzie dobrze. Zdałem sobie sprawę, że istnieje "lepszy sposób" robienia rzeczy. Miałem wiarę, tak, ale nie żyłem nią w pełni. Pamiętam, że przyjaciel, z którym dzieliłam wiele z mojej drogi wiary, skłonił mnie do refleksji nad faktem, że aborcja nigdy nie jest akceptowalna, podczas gdy ja byłam przekonana, że w niektórych przypadkach jest.

Ta świadomość rozpaliła we mnie coś, co od tamtej pory stało się prawdziwym paradygmatem życia: zdałem sobie sprawę, że są rzeczy, które trzeba podjąć całkowicie lub wcale.

Następnie zobowiązałem się do ukończenia badania i jak najlepiej je wykorzystać. Zacząłem pracować jako kelner i udzielać prywatnych lekcji matematyki i angielskiego, aby utrzymać się podczas studiów.

Powołanie zakonne

Poszukiwanie sensu pośród studiów i wewnętrznych zmagań

"Po uzyskaniu tytułu licencjata rozpocząłem studia magisterskie i zdobyłem dwa stypendia, które zabrały mnie najpierw na sześć miesięcy do Antwerpii (Belgia), a rok później na kolejne sześć miesięcy do Meksyku, na Narodowy Autonomiczny Uniwersytet Meksyku.

Były to dwa ważne, intensywne, pełne wydarzeń doświadczenia, które zaangażowały mnie zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie. Zabrałem ze sobą z Meksyku silną emocjonalną ranę, która miała konsekwencje przez wiele lat.

Dzisiejszymi oczami zdaję sobie sprawę, że To była wielka bitwa, którą stoczyłem, aby spełnić swój obowiązek jako student za granicą. nie gubiąc się w wielu, wielu okazjach do rozpusty, próbując sprawić, by jasna część mnie zwyciężyła nad ciemną.

W tych ostatnich latach, aż do uzyskania tytułu magistra z najwyższymi kwalifikacjami, stałem się o wiele bardziej świadomy siebie, świata oraz dobra i zła w nim. Moje zachowanie, zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne, było pełne kontrastów i sprzeczności, ale nadal starałem się czynić dobro, być blisko Boga lub przynajmniej wracać do Niego po przebaczenie, pomimo częstych upadków.

Po tytule, Zaczęłam pracować jako recepcjonistka w hotelu.Po roku zdecydowałem się założyć małą firmę wraz z innymi partnerami. Zajmowaliśmy się oświetleniem LED, automatyką i oszczędzaniem energii.

Ta inicjatywa głęboko mnie naznaczyła, ponieważ wymagała wielkiego zaangażowania, ogromnego wysiłku i podjęcia znacznego ryzyka, w tym finansowego. Chociaż zaczęło się od entuzjazmu i zapału - co zbiegło się w czasie z wielkim rozpowszechnieniem oświetlenia LED we Włoszech w tamtych latach - wkrótce stało się wirem trudności i rozczarowań.

Nawet jeden ze wspólników-założycieli zmarł na białaczkę.z którym łączyła mnie bardzo bliska więź. Temat choroby, a w szczególności raka, również pojawił się w mojej rodzinie w tamtych latach i od tamtej pory nas nie opuszcza. Do dziś, dzięki Bogu, wciąż walczymy, żyjąc cud po cudzie.

Ten okres, od ukończenia studiów magisterskich do pracy w firmie, był dla mnie źródłem ogromnego stresu fizycznego i psychicznego. Był to bardzo mroczny okres, naznaczony środowiskiem pracy, które nieustannie stawiało mnie w krytycznych sytuacjach, podczas gdy ja próbowałem rozładować stres poprzez toksyczne zachowanie, zarówno wobec siebie, jak i w relacjach z innymi.

Prawdą jest, że kilka lat wcześniej Rozpocząłem poważną podróż nawrócenia, ale moje nocne życie wciąż było obecne i nie osiągnąłem jeszcze dna. Nie mogłem spać, straciłem na wadze i przeżywałem wszystko w bardzo negatywny sposób.

Łaska Boża

Duchowe ścieżki do powołania zakonnego

"W mojej duchowej podróży, z biegiem lat, odszedłem trochę od Akcja Katolicka i spędził czas w Komunia i wyzwolenie. Następnie zbliżyłem się do atmosfery mszy w starożytnym rycie (Vetus Ordo), co pomogło mi głęboko przeżywać liturgię i sakramenty w bardziej poważny i zaangażowany sposób.

Przede wszystkim pozwolił mi pogłębić doktrynalny aspekt wiary: prawdy, które wyznajemy jako katolicy i zasady, na których opiera się nasza religia. Był to fundamentalny krok w moim życiu, ponieważ z jednej strony podkreślił wolicjonalny i wymagający charakter mojej wiary, ale z drugiej strony położył solidne racjonalne fundamenty, na których opierało się moje przylgnięcie do niej.

Przełom nastąpił, gdy sięgnąłem dna. Byłem w głębokim kryzysie zawodowym i osobistym: samotny, pokonany, niezdolny do snu, coraz bardziej agresywny wobec innych i wobec siebie. Pewien ksiądz - któremu do dziś jestem głęboko wdzięczny - zaprosił mnie do udziału w ćwiczeniach duchowych z Ojcami Szensztackimi. Nie znałem tego ruchu, ale zgodziłem się. Te pięć dni w klasztorze zmieniły moje życie. Po raz pierwszy oddałem całe swoje życie Bogu.

W tych dniach zdałem sobie sprawę, jak bardzo Pan mnie kocha, jak wiele cierpliwości miał do mnie i jak wiele możliwości oferował mi przez lata. Zdałem sobie sprawę, że nie chcę już bawić się swoim życiem, ale naprawdę chcę chodzić w Bożej obecności, podążać za Jego wolą i odpowiadać na Jego miłość. Od tego momentu wszystko się zmieniło.

Rozpocząłem nową drogę: trzeźwiejszą, jaśniejszą, swobodniejszą. Porzuciłem pewne środowiska, przyjaźnie i nawyki, które nie były dla mnie dobre. Pogodziłem się z wieloma rzeczami w sobie i nauczyłem się patrzeć na innych - i na siebie - bardziej miłosiernymi oczami.

Nauczyłem się także podejmować trwałe zobowiązania, lepiej pracować i głębiej się modlić. Odkryłam różaniec, sakramenty przeżywane z prawdziwą pobożnością i żywą obecność Maryi Dziewicy jako matki i wychowawczyni.

Nadal jestem grzesznikiem, z wieloma wadami, ale dziś mogę ze spokojem powiedzieć, że mam nowe serce, duszę, która pragnie Boga bardziej niż czegokolwiek innego i życie pełne sensu".

Riccardo Dimida Sanktuarium Fatimskie

Zmiana centrum życia

"Do tego czasu moja relacja z Bogiem przypominała wymianę: ja się podporządkowywałem, a On mnie wynagradzał. Odwiedziłem wiele sanktuariów - Lourdes, Ziemię Świętą, Czarnogórę... - ale Bóg zajmował tylne miejsce, a ja byłem głównym bohaterem. Wszystko kręciło się wokół "mojego wysiłku", "mojej zasługi".

W 2018 roku znalazłem dobrą pracę, która zapewniła mi stabilność i skłoniła mnie do poważnego zastanowienia się nad założeniem rodziny, w pełni świadomy trudności, jakie pociąga to za sobą dla dzisiejszego katolika.

Potem nadeszły lata COVID, które przyniosły mi wiele cierpienia i goryczy ze względu na sposób, w jaki wiele osób zareagowało: strachem, egoizmem i chłodem. Żyłem w wielkim stresie i bez jasnego kierunku.

W 2021 roku wraz z przyjaciółmi odbyłem pielgrzymkę na górę Athos. Świętość tego miejsca wywarła na mnie głęboki wpływ, do tego stopnia, że na krótko zachwiała moją wiarą. We wrześniu tego samego roku pojechałem do Lourdes i gorąco modliłem się o znalezienie kierownika duchowego. Miesiąc później zakonnica zaprowadziła mnie do księdza z Instytutu i w końcu znalazłam przewodnictwo, za którym tęskniłam.

Konsekracja i nowy etap

W czerwcu 2022 roku poświęciłem się Matce Bożej jako osoba świecka w Ruchu Rodziny Niepokalanego Serca Maryi. Rozeznawanie trwało nadal, z trudnościami, tak, ale także ze stanowczością. Wreszcie w październiku 2023 roku wziąłem urlop, a w październiku 2024 roku oficjalnie opuściłem moją pracę. Nie ma już więcej "podpisów" do zaznaczenia.

Rozeznawanie trwa i, podobnie jak w przypadku ludzi, wierzę, że nigdy nie poznamy w pełni ani siebie, ani Boga. Dziś, dzięki Opatrzności, jestem w Rzymie, mieszkam w instytucie zakonnym i studiuję na Papieskim Uniwersytecie Świętego Krzyża.

Łaska Boża działa nawet poprzez najmniejsze gesty: różaniec odmawiany na wpół śpiąco, zaimprowizowana pielgrzymka, darowizna. Tylko On zna zakres tego miłosierdzia. I to jest lepsze niż ciągłe zapisywanie się.

Podziękowania dla dobroczyńców

Chcę wyrazić wdzięczność wszystkim tym ludziom, których spotkałem na swojej drodze, a którzy dosłownie mnie uratowali. Matka Boża nieuchronnie zawsze prowadziła mnie do Jezusa. Szczególne podziękowania kieruję do dobroczyńców Fundacji CARF, narzędzi Opatrzności w formacji nas wszystkich, Służebnic Niepokalanego Serca Maryi. Niech Bóg zawsze Państwu błogosławi!


Gerardo Ferrara, Absolwent historii i nauk politycznych, specjalizujący się w Bliskim Wschodzie. Przewodniczący samorządu studenckiego na Uniwersytecie Świętego Krzyża w Rzymie.