WPŁAĆ TERAZ

Fundacja CARF

21 czerwiec, 22

Daniele, kleryk: "Przyjaźń z Jezusem sprawia, że nasze życie kwitnie".

Daniele Bonanni to młody seminarzysta z Bractwa Misyjnego św. Karola Boromeusza, który podkreśla swoje powołanie do przyjaźni z Jezusem. Jest na trzecim roku studiów licencjackich z teologii na Papieskim Uniwersytecie Świętego Krzyża dzięki stypendium Fundacji CARF, która pomaga seminarzystom tej rzeczywistości Kościoła w formacji na przyszłych księży i misjonarzy. Definiuje ją w następujący sposób: "Przyjaźń z Jezusem sprawia, że nasze życie rozkwita".

Daniele, włoski seminarzysta, należy do Bractwa Świętego Karola Boromeusza, które zostało założone w 1985 roku przez biskupa Massimo Camisasca, w charyzmacie Komunia i Wyzwolenie. Jego misją jest szkolenie młodych ludzi do ewangelizacji i odpowiedź na mandat udzielony Comunione e Liberazione przez Jana Pawła II we wrześniu 1984 r., podczas audiencji z okazji trzydziestej rocznicy narodzin ruchu: "Idźcie na cały świat - powiedział wtedy papież - aby nieść prawdę, piękno i pokój, które znajdują się w Chrystusie Odkupicielu".

Seminaryjny przyjaciel Jezusa

Dziś wielu młodych ludzi czyni nauki księdza Luigiego Giussaniego swoimi, żyjąc w braterskiej wspólnocie, która karmi się jego naukami w duchu "komunii", "dziewictwa" i "ciszy", ale także głębokiej przyjaźni z Jezusem i między sobą. Daniele tak definiuje swoje powołanie: "Przyjaźń z Jezusem sprawia, że nasze życie kwitnie". 

Nazywam się Daniele Bonanni i urodziłem się w lutym 1990 roku w Mediolanie, w północnych Włoszech. Jednak wychowałem się w małej wiosce na północ od wielkiego miasta, tuż pod jeziorami, o których mówi słynny włoski pisarz Alessando Manzoni w swoim dziele "Oblubienica", jednym z najważniejszych dzieł włoskiej literatury.

Muszę podziękować Bogu za piękno mojej rodziny.. Jestem najmłodszym z trójki rodzeństwa i mój ojciec, Fabio, wraz z moją matką, Antonellą, zawsze byli wyraźnym znakiem jedności, miłości, optymizmu i nadziei na życie. Najpierw między sobą, ale potem także wobec nas. Ich związek oparty na wierze dał mi pewność, że moje życie jest czymś dobrym, że jest pozytywne i że warto odkryć jego prawdziwy sens.

Jesteśmy warci o wiele więcej niż góry

Stało się to dla mnie jasne podczas wakacji z chłopakami z Komunia i wyzwolenie (moja rodzina zawsze należała do tego ruchu), kiedy byłam w szkole średniej. Rzeczywiście, w tamtych latach chodziłem na górę z grupą chłopców z mojej szkoły, w towarzystwie nauczycieli i księży należących do tego ruchu. Pamiętam, że w drodze na dół ksiądz, który nas prowadził, Don Marcello, kazał nam się zatrzymać przed ogromną panoramą dolin i gór, które przecinały się przed nami. Spektakl, który sprawił, że poczułam się jak nieskończona kropka w ogromnym wszechświecie, który był wręcz przerażający.

Jednak, Don Marcello powiedział nam, że każdy z nas jest wart dużo więcej niż te wszystkie góry. Tamte góry nie miały znaczenia, gdy nikt na nie nie patrzył, natomiast my mamy swoje własne znaczenie, nawet bez nich, ponieważ jesteśmy kochani przez Boga. Od tego momentu, dzięki mojej rodzinie, zaczęłam szukać tego, co nadawało tak wielką wartość mojemu pozornie małemu życiu.

Piłka nożna i miłość

Zacząłem się uczyć i grać w piłkę... Ale przede wszystkim grać w piłkę! Czułam się dobrze i znalazłam w tym źródło nadziei co do wartości mojego życia. Jednak już w szkole średniej zdałam sobie sprawę, że to nie wystarcza. W rzeczywistości piłka nożna, chociaż bardzo mnie pasjonowała, nie była w stanie zmienić mojego życia we wszystkich jego aspektach. To było jak pozytywny nawias, przez większość czasu, ale wszystko inne się nie zmieniło. To właśnie w tych latach, dzięki dziewczynie, w której się zakochałem, poznałem prawdziwych przyjaciół. Były to dzieci w moim wieku, które naśladowały Chrystusa we wszystkich aspektach życia.

Uderzyło mnie to, jak te dzieci szukały radykalności swojej wiary, żyły nią w przyjaźni. Wszystko miało swoje miejsce w naszych relacjach z nimi, a tym samym z Jezusem: jeśli ktoś z rodziny był chory, wspólnie udawaliśmy się na pielgrzymkę; jeśli ktoś z nas miał zaległości w nauce, inni starali się mu pomóc, poświęcając swój czas. Oglądaliśmy filmy, odkrywaliśmy świat podróżując i poznając go, spędzaliśmy życie razem: to mnie przekonało! Byli to młodzi ludzie żyjący charyzmatem Komunii i Wyzwolenia.

Daniele Bonnani z rodziną

Jedną z rzeczy, za którą kleryk Daniele Bonanni (na zdjęciu z rodziną) jest najbardziej wdzięczny Bogu, jest piękno jego rodziny. "Jestem najmłodszym z trzech braci i mój ojciec wraz z matką zawsze byli wyraźnym znakiem jedności, miłości, optymizmu i nadziei na życie. Najpierw między sobą, ale potem także wobec nas. Ich związek oparty na wierze dał mi pewność, że moje życie jest dobre, że jest pozytywne i warto odkryć jego prawdziwy sens". 

Zejść z drogi

Jednak po krótkim czasie, podczas studiów, wróciłam do szukania swojej wartości, tej pozytywnej wartości w moim życiu, o której mówiłam, w innych rzeczach. Zaczęłam studiować inżynierię matematyczną na Politecnico di Milano, gdzie ukończyłam studia w 2014 roku. Wkrótce potem zaczęłam pracować w Luksemburgu dla funduszy inwestycyjnych. Myślałam, że osiągnęłam to, o czym marzyłam. Praca, dziewczyna, z którą mógłby dzielić życie, przyjaciele, ale mimo to nie był szczęśliwy.

Coś wewnątrz mnie mówiło mi, że wartość mojego życia nie może być zredukowana tylko do tego, co choć wielkie, nie zadowala mnie. Wydawało mi się, że moje życie zostało sprowadzone do stałego planu, z którego byłam zadowolona. Ale po raz kolejny życie zaczęło się rozdzielać, tak jak to miało miejsce, gdy grałem w piłkę nożną. To, co robiłem w pracy, nie miało już nic wspólnego z tym, co przeżywałem z przyjaciółmi, z dziewczyną, z rodziną. Wszystko to sprawiało, że byłam smutna i bierna.

Mądry ksiądz zmienił moje życie

Wtedy poznałam ojca Maurice'a, jezuitę, który miał wtedy osiemdziesiąt lat. Byłem w Luksemburgu na misji i uderzyła mnie jedność jego życia. Był pogodny, spokojny, zawsze i wszędzie, z każdą osobą. Z tego powodu był w stanie kochać każdego. Ale ja nie byłem, nie byłem. Po spowiedzi u niego, po raz pierwszy przyszła mi do głowy dziwna myśl: "Może Bóg wzywa mnie, abym był jak o. Maurice: kapłanem misjonarzem". I zdałem sobie sprawę, że to właśnie relacja z Jezusem zmieniła życie o. Maurycego w jedność i szczęście.

Strach i rozeznanie 

Ale bardzo bałam się tej myśli. W kolejnych dniach, pracując w biurze, nie mogłam myśleć o niczym innym. Musiałam więc powiedzieć wszystko Ojcu Maurice. Drżąc i precyzując, że to nic ważnego, tylko myśl, opowiedziałam mu o swoim życiu. Powiedział mi coś, co dało mi pokój, a mianowicie, że powołanie nie jest czymś, co musimy stworzyć, na co musimy zasłużyć, ale że jest to coś, co daje Bóg i że jest to już dane, musimy tylko to rozpoznać.

W ten sposób rozpocząłem pracę rozeznanie tej myśli, medytacja, pisanie, modlitwa, udział we Mszy Świętej itp. przed pójściem do biura, rozmawiając z Bogiem i z tym świętym kapłanem.

Odkryłem, że dzięki tym prostym gesty, które rozbudziły moją przyjaźń z Jezusem, całe moje życie rozkwitło. Dlatego jestem przekonany: "Przyjaźń z Jezusem sprawia, że nasze życie kwitnie".

Relacje w biurze, z przyjaciółmi, z rodzeństwem stały się bardziej realne, intensywniejsze. Jedność życia, która się z tego zrodziła, była prawdziwym szczęściem.

"Karola Boromeusza za wszelką pomoc, jakiej nam udzielają w realizacji tego szczególnego powołania, jakim jest niesienie Chrystusa do każdego zakątka ziemi".

Ze szczególną charyzmą

Po pewnym czasie zdecydowałem się poprosić o przyjęcie do seminarium Bractwa św. Karola Boromeusza, kapłańskiej, misyjnej wspólnoty, ale zakotwiczonej w charyzmacie Komunii i Wyzwolenia, która - zdałem sobie sprawę - była drogą wybraną przez Boga, aby mnie wezwać.

Bractwo św. Karola to stowarzyszenie życia apostolskiego założone przez biskupa Massimo Camisasca, w charyzmacie Komunia i Wyzwolenie, składające się z około 150 księży, żyjących na całym świecie. To, co najbardziej uderza mnie w tej nowej rodzinie, to przyjaźń między członkami domów misyjnych.

Coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, czego uczymy się w seminarium, jak jesteśmy powołani do życia z innymi seminarzystami, a także z tego, co mówią nam nasi misjonarze, że misja to nic innego jak rozszerzanie przyjaźni między nami. Dlatego domy Bractwa składają się zawsze z trzech lub więcej kapłanów, ponieważ, podobnie jak w przypadku Apostołów, nie da się zanieść światu Chrystusa w pojedynkę.

Seminarzysta w Rzymie 

Dziś jestem na szóstym roku seminarium w Rzymie - z rokiem formacji w Bogocie, w Kolumbii - studiuję na Papieskim Uniwersytecie Świętego Krzyża, gdzie przygotowuję się do przyjęcia, jeśli Bóg pozwoli, święceń diakonatu w najbliższych miesiącach.

W ciągu tych lat studiów teologicznych dostrzegłem fascynację posiadaniem zjednoczonego życia. To znaczy życie, które nie jest sumą kilku różnych dziedzin, szkoły, modlitwy, życia wspólnego, które się łączą, ale które jest ożywione, we wszystkich dziedzinach, do których jestem powołany, przez to samo pragnienie życia z Chrystusem.

Chciałabym wyrazić osobistą wdzięczność wszystkim moim dobroczyńcom z CARF, a także wszystkich moich braci i sióstr z Bractwa Misyjnego Święty Karol Borromeuszza wszelką pomoc, jakiej nam Państwo udzielają w tym szczególnym powołaniu, jakim jest niesienie Chrystusa do każdego zakątka ziemi, poprzez rozszerzanie naszej przyjaźni z Nim i między sobą. Kończąc, powtarzam to, co powiedziałem na początku: "Przyjaźń z Jezusem sprawia, że nasze życie kwitnie". 

Gerardo Ferrara
Absolwentka historii i nauk politycznych, specjalizująca się w tematyce bliskowschodniej.
Kierownik ds. studenckich, Uniwersytet Świętego Krzyża w Rzymie.

OGŁOSZENIE 
KTÓRY POZOSTAWI SWÓJ ŚLAD

Proszę pomóc siać
świat kapłanów
WPŁAĆ TERAZ